Niewykluczone, że sprzęt mi zwariował na mrozie. Dziś będzie troszkę więcej o technikaliach oraz troszkę o dzieciach.
Niedziela w okresie niemal historycznych mrozów nie jest łatwym dniem dla rodziców maluszków. Tak, my biegaliśmy bez czapek i w przeręblu myliśmy nogi, ale kolejne pokolenia nie miały okazji, aby zbiorowo uodparniać się na niskie temperatury. Widziałem więc minus piętnaście, ale nie widziałem nas poza domem z dziećmi. Na szczęście Żona wyszła na chwilę na podwórko i wróciła że spostrzeżeniem, że jest nawet przyjemnie. Pada decyzja, że pakujemy się do auta i jedziemy na znaną Wam już ze zdjęć górkę.
Powiedziałem sobie, że nie będę robił zdjęć. Bo mróz, matryca, elektronika i nie wiadomo, co się może stać z #kalkulatorem.
Aha... dzieci siadły razem na sankach i to był impuls. Będzie panoramowanie!
Ustawiłem ISO na najmniejszą wartość (50), aby zniwelować wpływ słońca oraz śniegu.
Dwa strzały.
Rodzeństwo zjechało, a ja spojrzałem, co aparat zarejestrował.
Dramat. Biała plama. Przepalone. Nie dawałem wielkich szans zdjęciu, ale... Nie skasowałem. Była niewielka szansa na uratowanie kadru i ja miałem zamiar ją wykorzystać.
Tu ciekawostka: jpg, robiony razem z plikiem RAW, ważył nieco ponad jeden mega. Zazwyczaj ma koło trzech. Czemu tak? Bo śnieg i dużo białej powierzchni. Śnieg miejscami przepalony dalej jest... biały.
Ciekawostka druga: po postprodukcji i lekkim kadrowaniu plik jpg, który tu widzicie, przybrał na wadze trzykrotnie.
Jaka nauka dla mnie z tego wyszła? Warto walczyć do końca. Z resztą - sami oceńcie.
A tu, w ramach ciekawostki...